czwartek, 11 września 2014

Norwegia cd...

           Miałam dużo szybciej napisać ten post, ale znów dałam ciała, bo wyjechałam do rodzinki w Krakowie i nie miałam dostępu do swoich zdjęć:-/  Ale szybciutko nadrabiam zaległości:-))) Tak jak obiecałam fotorelacja z wyprawy na szlaku górskim. Nie należę do osób aktywnych niestety:-/ Staram się chodzić na spacery, czasami jeżdżę na rowerze, ale to wszystko. Wcześniej chodziłam na gimnastykę, ale ze względu na problemy zdrowotne z kręgosłupem, niestety nie mogę wykonywać większości z nich. Na szczęście chodzić mogę:-))) Wyjście w góry to dla mnie nie lada wyczyn! A wiąże się z nim taka oto historia... Jeden z kumpli męża był na tym szlaku i zachęcił nas tym, że jest tam książka w którą można się wpisać! Pogoda była super od samego rana, więc postanowiłyśmy ją wykorzystać z moją kompanką Agnieszką :-) Rano zrobiłyśmy szybko obiad tylko do podgrzania, bo o 15 chłopacy wpadali na jedzonko. Jak przyjechali na drugie śniadanko w południe, to nas zawieźli na początek szlaku, a o 15 mieli nas odebrać. No i zaczęła się przygoda:-) W plecaku kurtki deszczowe w razie co, jakaś drożdżóweczka no i woda. Ja spojrzałam na mapkę, która była na początku i w drogę! Tak na chłopski rozum dla nas, było logiczne, że ta książka powinna być gdzieś na końcu szlaku:-) Końca to tam nie było, bo szlak był w kształcie pętli, więc myślałyśmy, że gdzieś na tym zakręcie odnajdziemy książkę. Idziemy, idziemy i takie oto widoki oglądamy...

 na początku ciągle pod górę...




 W dole widać malutką  ( w porównaniu z naszą gdyńską) stocznię w Larsnes , gdzie pracują nasi mężowie:-) 
potem było góra, dół, góra, dół...


co jakiś czas drogowskaz...


 Jak widać pogoda super, dlatego super zdjęcia wyszły...
 W dolinach to był taki skwar, że ciężko było wyrobić...Trzeba było nogawki chociaż podciągnąć:-)))

wciąż szukamy książki...


 tu dołożyłyśmy swój kamyczek...



 Wciąż idziemy, już około 1,5 godziny, a książki jak nie ma, tak nie ma:-/ A tu  czas wracać, żeby zdążyć na 15 na parking:-/


 I tak jeszcze kawałek, może na tej górce, albo może na następnej... Gdyby później się okazało, że akurat za tą górką była, to byśmy się wściekły, że tam nie weszłyśmy:-///


 Po dwóch godzinach zawróciłyśmy, bo czas nas naglił:-/ A jeszcze nie zatoczyłyśmy pętli, żeby zejść drugą stroną.

 Powrót był w szybszym tempie, żeby zdążyć, więc zdjęć nie robiłyśmy. Jak zeszłyśmy na dół to zrobiłam zdjęcie mapki, żeby dowiedzieć się gdzie ta książka była?


Na mapce zaznaczyłam gdzie doszłyśmy żółtą kropką:-) Sama jestem ciekawa ile to kilometrów? Może ktoś z Was jest w stanie to przeliczyć? A najlepsze z tego wszystkiego jest to, że okazało się po rozmowie z kolegą, który tam był i pokazaniu mapki, że ta zakichana książka była tak na pierwszym wzniesieniu!!! Trzeba było zboczyć ze szlaku w dół i tam była!!! Jakieś 15-20 min od parkingu!!! Możecie sobie wyobrazić jakie byłyśmy wściekłe! No, ale trudno. Z drugiej strony, jakbyśmy odnalazły i wpisały się do książki, to na pewno nie poszłybyśmy tak daleko:-/Tym samym nie zobaczyłyśmy tych pięknych widoków, które po prostu zapierały dech w piersiach!!! Więc nie żałujemy! Mimo, że zmęczone byłyśmy nieziemsko, Agnieszka miała całe pięty zdarte, bo za krótkie skarpetki sobie założyła, to byłyśmy szczęśliwe jak nigdy!Pokonałyśmy chyba dość spory kawałek i co najważniejsze własne słabości! Ze zmęczeniem, temperaturą, bólem...Następnym razem, a mam nadzieję, że taki będzie, chcemy pójść tam na spokojnie. Na cały dzień, powolutku sobie obejść  i wpisać się do tej cholernej książki!!! Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam, a zdjęcia rekompensują moją długą nieobecność:-)))  
Buziaki:-)))